środa, 23 grudnia 2015

Sprężysta łydka i six pack

W ciąży przytyłam prawie osiemnaście kilogramów. W wyobraźni ustalałam już sobie harmonogram zajęć sportowych, jak tylko dojdę do siebie, dając sobie fory na pierwsze sześć miesięcy macierzyństwa. No, siedem. Po tym czasie miałam intensywnie jeździć na rowerze, spalać tłuszcz na fitnessie i biegać po osiedlu z myślą o wystartowaniu w maratonie.
Mąż, kiedy tylko dowiedział się, że będzie Tatą, oznajmił "skoro Tobie brzuch rośnie, to mi się skurczy, zobaczysz. W sierpniu na miejscu tego oto bęca będzie six pack."
Tym bardziej mnie zmotywował do zabrania się za siebie, jak tylko Szeregowy Szkrabiśnki zakończy wartę w brzuchu.
I tak dobiliśmy do terminu rozwiązania.
Zaraz po porodzie ubyło mi siedem kilo, w ciągu pierwszego tygodnia kolejne siedem, a po trzech tygodniach od narodzin Syna wróciłam do wagi sprzed ciąży. Fakt faktem, nie jadłam początkowo za dużo, gdyż po wysypce na twarzy Młodego i silnym ataku ciemieniuchy ograniczyłam mocno swoje menu, ale szybko nadrobiłam braki, zjadając potem po trzy śniadania, dwa pełne obiady, dwie kolacje i podjadając jeszcze coś nocą między karmieniami.
Minęły prawie cztery miesiące od porodu, a ja zjechałam jeszcze dodatkowe cztery kilo, zyskałam bajcepsy, sprężyste łydki i twardy brzuch. I to prawie nie wychodząc z domu. Noszenie Synka, przewijanie go, przebieranie, nachylanie się nad łóżeczkiem i spacery po osiedlu zrobiły to, co wielogodzinne treningi na siłce.
Mam uda i brzuch poorane rozstępami, cycki - bez  pomocy stanika - smętnie wiszą (być może to przez garba od noszenia prawie ośmiu kilo szczęścia), skóra w niektórych miejscach jeszcze nie zorientowała się, że już nie musi się tak rozciągać, a czuję się o wiele bardziej atrakcyjna niż rok temu.

A mój Mąż, zgodnie z zapowiedzią, ma six pack`a.
W lodówce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz