piątek, 11 marca 2016

Kojec

Kupiliśmy kojec. Taki mega duży, wypasiony, żeby nasz rozwijający się w zastraszającym tempie Syn mógł hasać do woli, nie robiąc przy tym krzywdy sobie i kwiatkom, a my żebyśmy mogli mieć chwilę oddechu i czas na zrobienie siku bez bobasa na rękach. Tata ogarnął temat montażu, ja - dekoracji wnętrza. A miałam pole do popisu. Kojec jest tak ogromny, że mieszczę się w nim na leżąco wzdłuż i wszerz. Można powiedzieć, że obecnie pół salonu to miejsce zabaw dla dziecka. I w zasadzie goście lądują w kojcu, bo nie ma jak usiąść na sofie. Jak do tej pory, nikt nie narzekał. Wpakowałam tam pluszaki, grzechotki, gryzaki, książeczki, kolorowe chusty i jaśki.
Na początku, kiedy Młody bardziej szurał brzuchem o dywan, niż się przemieszczał, kojec był nieodkrytym lądem, nieskończoną przestrzenią, której eksploracja trochę zajmowała. Każdy przedmiot był fascynujący, więc dziecko było przez długi czas zajęte, a ją mogłam coś zjeść, ba!, nawet umyć się i wyskoczyć z piżamy wyjątkowo wcześniej, niż w okolicach obiadu.
Obecnie Kuba jest na etapie samodzielnego wstawania i pierwszych prób dreptania na boki (oszukano mnie! Takie cuda miały się dziać, kiedy Szkrab skończy jakieś dziesięć miesięcy, nie pół roku!). Jest przy tym tak niecierpliwy i sfrustrowany, że nogi nie chcą go słuchać, gdy stoi przy szczebelkach, że szybko się denerwuje i zaczyna "pterodaktylić" (tak określam dźwięki, jakie wtedy wydaje, coś pomiędzy krzykiem, growlingiem, a płaczem). Trochę lepiej jest, gdy leżę w kojcu, a Syn wstaje, opierając się o moje nogi lub klatkę. Stojąc, próbuje nawiązać kontakt wzrokowy z Tatą, który nawiązuje intensywny kontakt wzrokowy z laptopem. Tata czasami za późno odpowie na zaczepki i wtedy ma rundkę honorową po domu z Młodym w ramionach, a ja  zostaję w kojcu i leżę. I bawię się klockami. I łapię się na tym, że spędzam w kojcu więcej czasu, niż Pulpecjusz. Także tego... Udany zakup :) Myślę, że za dwa, trzy tygodnie złożymy kojec i wypuścimy dzikie zwierzę z klatki. Zrobię tylko szybki spacer po mieszkaniu na czworakach, szukając potencjalnych zagrożeń i zagrożonych kontaktem z Maluchem. Początkowo nie byłam zachwycona wizją dziecka w kojcu, ale okazało się, że dzięki szczebelkom Synek miał nieograniczoną możliwość ćwiczenia samodzielnego dźwigania się z podłogi ( i lizania ich). Dzięki temu, ograniczyliśmy ryzyko wystąpienia urazów, gdy Kuba poznawał nowe możliwości swojego ciała. Teraz jest już tak sprawny, że bez kłopotu dźwiga się, trzymając się czegokolwiek. Mądry ten nasz Smyk.
Za mądry.
Kojec pójdzie niedługo w odstawkę, ale mam przeczucie, że jeszcze nie raz i nie dwa będziemy z niego korzystać w kolejnych latach, budując na jego bazie tajną bazę, wigwam, centrum dowodzenia... Ciekawe tylko, kto będzie miał przy tym najwięcej radochy.
Już nie mogę się doczekać. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz