poniedziałek, 15 lutego 2016

Walentynki


Pamiętam moją pierwszą walentynkę. Dostałam ją w przedszkolu od Damiana, fajnego blondyna, w wykonaniu której pomogła mu starsza siostra. Do dziś mam chyba jeszcze ją gdzieś w swoich pamiątkach z przeszłości.

W gimnazjum zrzuciłam się z dwiema koleżankami na worek lizaków i w ramach walentynek ruszyłyśmy w miasto. Rozdawałyśmy serduszka na patyku zarówno dzieciom na osiedlu, jak i napotkanym starszym osobom. Był to też niezły pretekst, żeby zagadać do chłopaków, do których na co dzień nie miałyśmy śmiałości podejść. Wyraz twarzy tych wszystkich obdarowanych osób był najlepszym prezentem w ten dzień.
Pomysł wyszedł ode mnie po tym, jak w naszej szkole zorganizowano pocztę walentynkową i przez cały dzień lekcje były przerywane kolejną porcją napływających kartek. Nawet kilka walentynek dostałam. Patrząc na zdjęcia z czasów szkolnych stwierdzam, że to nieprawda, że panowie nie doceniają wewnętrznego piękna. Innego wytłumaczenia, skąd te kartki, nie znajduję. ;-)
Pamiętam te emocje, oczekiwanie i porównywanie ilości otrzymanych walentynek, a także zawód i smutek na twarzach tych, do których nic nie dotarło.
Dotarło za to coś do mnie - że tak naprawdę walentynki to jednak głupie święto i wprowadzają, mimo wszystko, dużo negatywnych uczuć. To taki dzień, kiedy osoby samotne czują się jeszcze bardziej osamotnione. A gimnazjum to był czas wielkich miłości i jeszcze większych zawodów miłosnych... Stąd akcja "lizaki" - żeby jak najwięcej osób tego dnia poczuło odrobinę ciepła i uśmiechnęło się choć przez chwilę.

Wspomnienia związane z walentynkami naszły mnie wczoraj, gdy wracaliśmy autem z basenu i mijaliśmy co chwilę jakiegoś przedstawiciela płci męskiej, w różnym wieku, z bukietem kwiatów w dłoni. Niektórzy dzierżyli te bukiety z uśmiechem na twarzy, inni wyglądali na takich, co to muszą coś odfajkować, żeby szybko zapomnieć i zająć się czymś lepszym. Wyglądało to trochę, jak próba generalna przed Dniem Kobiet. A gdzie panie truchtające z prezencikami dla swoich mężczyzn? Ot, zagwozdka...

Siedząc w aucie z Młodym na parkingu pod marketem i czekając na Męża, byłam świadkiem sceny, gdzie obok do samochodu pakowała się rodzina z zakupami. Pan pakował zakupy do bagażnika, Pani - dzieci na tylne siedzenie. Nagle Pan z jednej z toreb wyjął bukiet tulipanów i powiedział: "Co? Myślałaś, że zapomniałem?". Pani była zaskoczona, uśmiechnęła się i nawet zapinając pasy ciągle gapiła się na bukiecik.

Ktoś kiedyś powiedział, że to święto wymyślone specjalnie na potrzeby sprzedawców, którym właśnie w okolicach lutego spada sprzedaż. Być może... Ja osobiście nie obchodzę tego święta od dawna. Jeśli jednak ten dzień sprawia, że panowie wylegają z domostw, by kupić dla swych ukochanych bukiet kwiatów, czekoladki, czy pluszowego misia i te ukochane się cieszą, bo za miesiąc może już tym panom nie będzie się chciało lecieć po kwiatka na Dzień Kobiet, to czemu nie korzystać?

Dla mnie walentynki będą już zawsze kojarzyły się z czasem szkolnych miłości, nastoletniej podniety, kiedy to właśnie w ten jeden dzień można było wyznać swoje uczucia, zostając przy tym gallem anonimem, jeśli się chciało i vice versa - snuć domysły, któż to taki wysłał kartkę i się nie podpisał.

W dorosłym życiu słowa "kocham Cię" padają z mych ust w domu codziennie, od pół roku ze zdwojoną siłą. Nie czekam na pretekst, by okazać bliskim mi osobom, co do nich czuję.

Mówcie swoim bliskim, że ich kochacie, przyjaciołom, ile znaczą dla was, nawet, jeśli dobrze o tym wiedzą. Przytulajcie i całujcie bez okazji, spontanicznie.

Kto powiedział, że walentynki nie mogą trwać cały rok? ;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz