poniedziałek, 25 stycznia 2016

Ach śpij, Kochanie...

Jeszcze do niedawna usypianie Szkrabińskiego było najprostszą czynnością spośród wszystkich. Jak w zegarku, kiedy tylko zbliżała się godzina 21:00, Szkrab zaczynał marudzić i szukać cyca. Cyc po chwili już znajdował się w buzi Młodego, a Młody po chwili odpływał do krainy snów. Potem godzina spania przesunęła się na godzinę 22:00, ale nadal wystarczało przytulić dziecię do piersi, by bez problemu padło w objęcia Morfeusza.
Teraz wygląda to zupełnie inaczej.
Wychodząc z pokoju, jestem podrapana, skopana, obśliniona, potargana, obrzygana , jakbym brała udział w dziwacznym połączeniu walki na ringu z regularną bijatyką dwóch bab. I to wszystko z miłości.
Cyc stracił swoją magiczną moc. Teraz, po ostatniej wieczerzy, Młody rozwala mi się na nogach, niczym na leżaku w tropikach, nawet podkłada sobie zabawnie jedną rękę pod głowę i z szeroko otwartymi oczami, w ogóle niesugerującymi nawet start w stronę snu, zdaje się mówić "A teraz baw mnie". Patrzymy sobie głęboko w te nasze oczy, jego coraz większe, moje coraz mniejsze i po chwili staje się jasne, że Młody nigdzie się nie wybiera. Żołądek dusi w sobie przekleństwo, burczy tylko coś niezrozumiale.
Kładę więc sobie Szkraba obok i pytam nieśmiało, od czego zaczniemy. Jest różnie. Czasem, na przykład, po zawzięcie podgryzanym małym palcu mojej ręki domyślam się, że przyda się gryzak, bo coraz śmielej, zwłaszcza w nocy, dają o sobie znać idące zęby. Zatem gryzak. Biegnę do lodówki po wodnego gryzaka. Młody wyciąga rączki, więc wręczam gryzaka. Super, gryź Synu na zdrowie, może się zmęczysz. Nie zdążył się zmęczyć, bo po trzech gryzach gryzak ląduje na prześcieradle, i znów wyciąga rączki w moją stronę. Nachylam się więc nad dzieckiem i mówię czule: "Ach, chciałeś Mamę po twarzy pogłas...". Nie udaje mi się dokończyć zdania, bo Szkrabiński zdecydowanym ruchem wbija paluszki w moje policzki i po chwili połowa mojego nosa ginie w jego buzi.
Kiedy udaje mi się już oswobodzić, sugeruję nieśmiało, że są inne sposoby na okazanie mamie swojej miłości.
Skumał skubany, bo tym razem ledwie musnął rączkami poliki, by tym razem stanowczo szarpnąć mnie za włosy. Nos znowu znalazł się w mokrym pyszczku.
Po chwili Młody zaczyna ziewać i pocierać oczka. Dobrze jest, myślę sobie, zbliżamy się do finału.
Haha, jasne... Okazuje się, że dziecko dopiero się rozkręca.
Kładę się na boku i przystawiam ssaka na leżąco, bo walka o własny nos trochę mnie zmęczyła, za to po Szkrabie nie widać żadnych oznak zmęczenia. Zauważam natomiast problemy z pamięcią krótkotrwałą... Oglądaliście "Gdzie jest Nemo?". Mój Syn jest jak ta rybka Dori. "Ale się najadłem... O, cyc!". Po kilku rundkach łapania i puszczania cyca, chłopakowi przypomniało się, że zapomniał mi opowiedzieć, co robił przez cały dzień, więc rozwala się na łóżku i w niemowlęckim snuje swoją opowieść.
Od kilku dni do repertuaru "niechcemisięspaćchociażoczkamammalutkie" dołączyło radosne "pierdzenie" buziakiem w moją rękę.  Chyba po to, żeby zagłuszyć moje fałszowanie kołysanek. Mały glonojad przepuszcza atak na moje przedramię przy każdej nadarzającej się okazji i zaczyna koncert.
To taki moment w naszym romansowaniu ze snem, kiedy wymiękam i choć żołądek pisze już na mnie skargę, nie mogę się powstrzymać i najczęściej wybucham śmiechem.
Kiedy Syn już odhaczy wszystkie aktywności, następuje grande finale.
Oczka zaczynają się rozjeżdżać, głowa lata na boki, nóżki strzelają w górę i zaczynają kopać mnie po udach i brzuchu, a rączki rozpoczynają swój układ choreograficzny - jedna sunie po prześcieradle od boku do głowy i z powrotem, a druga radośnie młoci powietrze, tłukąc mnie przy okazji po twarzy i klatce. Jeszcze coś tam dzidzia gada do siebie i nagle... cisza. Odłączyli prąd.
Dziecko pada, matka pada i śnieg pada...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz