wtorek, 5 stycznia 2016

Mej de fors bi łyf ju

No, Grzegorzu Łukaszu, szacuneczek. Kolejna dusza dołączyła do rzeszy fanów przygód rycerzy Jedi. Może nie do tych, co wydają prawie całą swoją wypłatę na kolejne figurki do kolekcji lub inne gadżety z serii Gwiezdnych Wojen, ale z pewnością do tych, co miło spędzili ponad dwanaście godzin w świecie Mocy, przetrwali i polecą tę podróż następnym pokoleniom.
Za czasów szkolnych kilkukrotnie widziała fragmenty dwóch czy trzech epizodów, ale nigdy nie miałam okazji obejrzeć żadnego w całości.
W związku z pojawieniem się kolejnej części na koniec zeszłego roku, natchnęło mnie na gwiezdny maraton.
Jako laik, nie wiedziałam, że to, co nakręcono najpierw to tak naprawdę losy późniejsze, a to, co powstało już w dwudziestym pierwszym wieku, to początek historii.
Wykorzystałam możliwość i obejrzałam filmy chronologicznie pod względem fabuły, a nie dat powstawania, w związku z tym odczułam mały zgrzyt przeskakując z epizodu III z roku 2005 do IV z 1977, zwłaszcza słuchając dialogów i informacji na temat lorda Vadera czy relacji pomiędzy R2-D2 i C-3PO, ale jak na prawie 30 lat odstępu, całość wyszła całkiem nieźle.
Byłam nawet zaskoczona efektami specjalnymi z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, zwłaszcza kadrami z panoramą futurystycznych miast, tytułowymi wojnami gwiezdnymi i na miecze świetlne, czy niektórymi postaciami o kosmicznym wyglądzie. Polecam lekturę o efektach specjalnych i historii powstawania Gwiezdnych Wojen, bo to bardzo ciekawe.
Bardzo podobały mi się dialogi i klimat filmów - wszystkie lekkie, z poczuciem humoru, przez co nie czuło się, że każdy epizod trwa około dwóch godzin. Mimo to, przyznaję, Moc była ze mną tylko do połowy piątego epizodu. Potem musiałam już robić sobie przerwy, a na szósty w zasadzie bardziej zerkałam, niż go oglądałam, bo poczułam już przesyt.
I gdy już z lekkim znużeniem patrzyłam jak Gumisie świętują obalenie Imperium, nagle zobaczyłam coś, na co mój mózg zareagował: "WTF?!". Otóż, w ostatniej scenie pojawiają się: Obi One Kenobi, Mistrz Yoda i Anakin Skywalker. Ot, zwykła scena ale skąd w scenie z 1983 roku pojawia się aktor, który gra młodego Anakina w latach 2002-2005?
Na ratunek pospieszyli internauci. Okazało się, że oglądałam zremasterowaną wersję z roku 2004, w której bezczelnie wycięto aktora pierwotnie grającego Lorda Vadera, a na jego miejsce "wklejono" Haydena Christensena. Taka ciekawostka. Zastanawiam się tylko, po co ten zabieg...
Teraz przynajmniej wiem, kto jest kim, dlaczego wydarzyło się to, co się wydarzyło, skąd się wzięli kolesie w białych wdziankach i tak dalej. Ciekawość została zaspokojona, ale minie pewnie jeszcze trochę czasu, zanim zdecyduję się na obejrzenie najnowszego epizodu.
Jedyny minus jest taki, że teraz, zamiast kołysanek, zdarza mi się nucić Synkowi temat z Gwiezdnych Wojen albo ponure "dam dam dam, dam dadam, dam dadam"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz